piątek, 8 maja 2009

Sposób na życie: podpunkt 12

Po skandalicznie długiej przerwie powracam, by nowego posta napisać. Rozpocznę dziś wymieniając rozmaite formy komórek społecznych. Zabrzmiało może dziwnie ale czekam na propozycję jak jednym słowem ująć:
*małżeństwa monogamiczne z dziećmi
*małżeństwa monogamiczne bezdzietne
*małżeństwa poligamiczne z dziećmi
*małżeństwa poligamiczne bezdzietne
*związki partnerskie z dziećmi
*związki partnerskie bezdzietne
*konkubinaty z dziećmi (inaczej kohabitacja)
*konkubinaty bezdzietne
*singli
*samotne matki
*samotnych ojców
*rodziny rekonstruowane tzw. patchworki (liczba konfiguracji ogromna)
*DINKSy, (double-income-nokids)
*rodziny homoseksualne (które mogą być małżeństwem, związkiem partnerskim czy też komuną; lesbijskie, gejowskie, biseksualne)
*związki poligamiczne nieformalne (trójkąty, czworokąty, n-kąty)
*rodziny nomadyczne (tzw. związki na odległość)
*rodziny wielodzietne
*różne inne cuda

Wyobraźnia w tym zakresie człowieka zawodzi, choć niektórym starcza jej jedynie by objąć pierwszą wymienioną przeze mnie formację. Jakże bowiem wytłumaczyć ignorancję jaką jest odmawianie wszystkim związkom poza małżeństwem z dziećmi prawa do nazywania się rodziną? Szczególnie zabawnie brzmi to w ustach ludzi, który przyrzekli samotność do końca życia, czyli wyparli się własnej seksualności, choć to rzecz możliwa tylko w teorii.
Abstrahując od przyczyn odbiegających od rzeczywistości poglądów, przytoczę dane GUS z 2002 roku (!), zadające kłam wyobrażeniom o monolityczności polskiego społeczeństwa.
Małżeństwa z dziećmi, stanowią większość statystycznie odnotowanych rodzin tj. 56%, znacznie mniej niż 99,99%. Bezdzietne małżeństwa stanowią więcej niż jedną piątą rodzin, dokładniej 22,7%.
Sporą część stanowią matki z dziećmi (17,2%), ojcowie znacznie mniejszą (2,2%). Pozostają partnerzy z dziećmi (1,1%) i bez dzieci (0,8%), cokolwiek GUS rozumie pod tym pojęciem.
Statystyki te obejmują 10 457 617 rodzin, w których skład wchodzi 33130064 osób (86,7% ludności kraju). Jednym słowem pozostaje 13,3% ludności kraju, ponad 5 mln osób poza w/w kategoriami rodzinnej przynależności. Przy czym GUS spisał 197,4 tys. par tworzących związki partnerskie (tj. nieformalne) i należy się dziwić, że aż tyle, bo skoro coś oficjalnie nie istnieje, ciężko to policzyć;)
Moją wykładnie moralności w kwestiach formy związków rodzinnych mogę przedstawić w jednym zdaniu. Otóż: nie obchodzi mnie to. Moja filozofia życiowa, o której będzie szerzej w następnym poście, już niedługo, zabrania mi pouczania innych jak mają żyć. Sprzeciwiam się przemocy fizycznej i psychicznej, mogę rozmawiać na temat prawidłowych relacji między członkami rodziny, ale przenigdy nie powiedziałbym nikomu: "stary, ty nic nie wiesz o życiu, lepiej posłuchaj mnie, mi się powiodło, więc jak będziesz robił to co ja, Tobie również się uda". Każdy jest inny i w tej różnorodności nie jest możliwe znalezienie jednej recepty na spełnienie się w miłości czy też w karierze zawodowej. Rodzice, którzy chuchają i dmuchają na swoje maluchy, dbając by nie spotkała ich w życiu krzywda zapominają, że wartościowym człowiekiem nie zostaje się po lekcjach gry na pianinie i kursach angielskiego; do tego trzeba dojść samemu zbierając własne doświadczenia, ucząc się na błędach swoich i innych ludzi. Chowanie pociech przed światem może opóźnić ich dojrzewanie, nie życzę nikomu by było to jedynym efektem rodzicielskich starań. Nie ułożysz za kogoś jego życia. Tak brzmi moje przesłanie na dziś

piątek, 6 marca 2009

Granice wolności: podpunkt 11

Tym razem będzie o poprawności politycznej i o wolności słowa. Na ogół poprawność polityczna jest wyśmiewana, jako przejaw cenzury i ograniczenia wolności wypowiedzi, pełni jednakże ważną, często niedostrzeganą funkcję. Język poprawności politycznej nie jest wynalazkiem ruchów emancypacyjnych, jego elementy pojawiały się już w języku dyplomatów od czasów króla Ćwieczka. Gdy trzeba było załagodzić spór, zawiązać porozumienie czy rozwiązać konflikt potrzebna była umiejętność takiego nazywania rzeczy by nie rozjątrzać starych animozji na nowo. Dzisiaj wzajemne stosunki państw są dużo bardziej zawiłe ale protokół dyplomatyczny pomaga utrzymać emocje na wodzy, jednym słowem politycy ubierają dla dobra stanu ciasny gorset norm, także językowych. Działalność ruchów emancypacyjnych sprawiła jednak, że to w polityce wewnętrznej poprawność polityczna odgrywa dzisiaj największą rolę. Urzędnik państwowy lub polityk wypowiadając się publicznie, czyni to w imieniu wszystkich obywateli, także mniejszości. Dlatego ksenofobiczne treści w takich wystąpieniach traktuje się szczególnie surowo (mówię cały czas o modelu demokracji liberalnej), do utraty stanowiska włącznie. Oprócz wzajemnego antagonizowania grup społecznych agresywna retoryka pozostawia za sobą smrodek, kłopotliwy dla partii czy magistratu. W tym przypadku ograniczenie wolności słowa uważam za uzasadnione, mniejszości są bardziej narażone na ostracyzm społeczny (wystarczy być innym) i należy im się szczególna ochrona. W interesie własnym i w interesie społecznym polityk powinien używać języka politycznej poprawności, zachowuje on bowiem w tym zakresie pełną użyteczność. Oczywiście znacznie lepsze efekty odniosłoby wyrzucenie uprzedzeń z głowy, na co jednak trudno na razie liczyć.

Teraz o przegięciu w drugą stronę, gdy polityczna poprawność, przy dobrych intencjach, zaczyna ograniczać swobodę myśli, słowa a nawet uderza w tych którzy są mniejszościom przychylni, ale nie dość. Posłużę się przykładami prosto ze Szwecji, gdzie doszły do władzy radykalne feministki (w tym płci męskiej). Cytaty pochodzą z artykułów Macieja Zaremby „Rzecznik obrażonych - szwedzki eksperyment” i „Homoseksualizm to też norma”. Oba są dostępne na stronach gazeta.pl i zachęcam do przeczytania.
1.„ Olga Hansson poczuła się dyskryminowana jako >>imigrantka<<, ponieważ uczelnia odradziła jej dalszą naukę ze względu na braki w szwedzkim. To nie mój problem - uważa Hansson. >>Jak ktoś uważa, że mam kłopoty w języku, to musi sprecyzować, jakie kłopoty, i dać jakąś pomoc, żebym nadrobiła braki<<. Uważa, że za uzyskanie przez nią dyplomu odpowiada uczelnia, a nie ona.
2.Fahima Maliki zgłasza, że oblano ją "z powodu przynależności etnicznej, domagając się, żeby jej szwedzki był poprawny".
3."Przy poziomie językowym, jaki prezentują ich prace, nie może być mowy o zaliczeniu, zwłaszcza że mają uczyć w klasach początkowych" taka opinia skłoniła dwóch kurdyjskich studentów do złożenia skargi na wykładowcę.
4.Carin Bergkvist poczuła się szczególnie dotknięta stwierdzeniem, że nie wiedział, iż ona jest lesbijką, , "skoro ujawniła się już w pierwszym semestrze".
5. Wedle definicji profesora Dona Kulicka: "Instytucje, działania i postawy, które upierają się, że społeczeństwo, kultura, historia oraz przetrwanie gatunku opierają się na heteroseksualności. Heternormatywność w społeczeństwie to wszystko... co sprawia, że heteroseksualność zdaje się czymś oczywistym i skłania ludzi do przyjmowania heteroseksualnej tożsamości".
6.W raporcie z zakresu Gender studies dwóch badaczy z WSP uznało za heteronormatywne zdanie: „Statystycznie w każdej klasie dwoje lub troje uczniów odczuwa pociąg do osób tej samej płci.”
7.Podobnie niepoprawne jest zdanie: „Wczoraj wyskoczyliśmy na miasto”, bowiem jeżeli jesteś mężczyzną wszyscy pomyślą, że pojechałeś z kobietą . Powinieneś więc powiedzieć: "Wczoraj wyskoczyliśmy za miasto, ja i mój partner - który jest kobietą". Inaczej twoja wypowiedź zostanie uznana przez ideologów teorii queer za homofobiczną.
8.Parę lat temu młodzieżówka RFSL, Krajowego Stowarzyszenia Równouprawnienia Seksualnego, domagała się, aby kilkanaście podręczników wpisać na "czarną listę”. Przykłady zdań uznanych za niewłaściwe:
"W szczególnych warunkach, np. w więzieniu, gdzie spotyka się wyłącznie osoby tej samej płci, osoby heteroseksualne mogą wykazywać chwilowe skłonności homoseksualne". Według młodzieżówki sugerowanie, że w niektórych warunkach seks homoseksualny może być drugim wyborem jest obraźliwe.

Zdanie: "Wielu homoseksualistów źle znosi uprzedzenia otoczenia, co może być obciążeniem" przyczynia się do „problematyzacji” homoseksualności.

Większość podręczników z „czarnej listy” wycofano.

Wyżej wymienione skargi studentów były po prostu sposobem na zaliczenie; nie sprawdzając czy zażalenie jest prawdziwe, uczelnia przydziela innego egzaminatora, który z reguły dla świętego spokoju przepuszcza delikwenta. Ustawa o równym traktowaniu sprzed ośmiu lat pozwala każdemu poczuć się obrażonym a ciężar dowodu, że osobnik jednak nie był dyskryminowany spoczywa na drugiej stronie. Skutki na szwedzkiej WSP są widoczne już dzisiaj. Zastraszeni wykładowcy ważą każde słowo, nigdy nie rozmawiają ze studentami bez obecności świadków, część po prostu zrezygnowała. Ustawa odbije się również na szkołach, gdzie nauczać będą kaleczący szwedzki absolwenci WSP.


Zaskoczę może niektórych, ale teorię queer mam jedynie za intelektualną zabawkę dla wykształconych feministek (także płci męskiej), niepotrzebną zwykłym gejom (do których i ja się zaliczam). Przyznam, że jako narzędzie wymuszania praw poprzez terroryzowanie sumień większości teoria queer jest skuteczna ale za wysoką cenę. Po pierwsze jest to niemoralne, po drugie wywołuje niechęć nawet u osób homofriendly. Może znajdę czas na omówienie książki Butler: „Uwikłani w płeć”, jeżeli zdołam cokolwiek z niej zrozumieć.

Na koniec jeszcze jedna sprawa, która mnie boli. Jest to nagminne wykorzystywanie wolności słowa do obrażania innych ludzi i całych grup. W Polsce prawo chroni nasze dobro osobiste, gdy ktoś wymieni nasze nazwisko w obraźliwym kontekście, lub gdy jesteśmy członkami grupy wyznaniowej czy etnicznej. Ze względów polityczno - religijnych osob o odmiennej orientacji ochrony prawnej nie posiadają.
Prawo do swobodnej wypowiedzi nie oznacza też prawa do wypisywania kłamstw. Poświadczanie nieprawdy jest czynem karalnym, zasłanianie się przy tym wolnością słowa to nic innego jak cyniczne wykorzystywanie idei leżącej u podstaw demokracji.

wtorek, 3 marca 2009

Źródło niekończących się polemik - o polityce: podpunkt 10

Myślę, że nadszedł czas bym zaprezentował swoje poglądy polityczne. Poglądy, które muszę streścić do minimum, by blog ten nie stał się monotematyczny, a zarys nie zmienił się w monografię. Wprawdzie na dzisiejszej scenie politycznej trudno czasem rozróżnić prawicę od lewicy, konserwatystów od liberałów, centrystów od ugrupowań z marginesu, podział w mojej głowie przebiega stabilnie i pomieszanie pojęć mi nie grozi. Jak się domyślacie prawica nie jest moją opcją. Stanowczo wydaje mi się nierozsądne by idee uznawać za wartościowe tylko dlatego, że są stare, tj. tradycyjne. Dla nowych wyzwań jakie stwarza rzeczywistość potrzebujemy świeżych pomysłów, adekwatnych do sytuacji, bynajmniej nie oznacza to odrzucenia doświadczeń wcześniejszych pokoleń. Taka jest właśnie pozytywna rola tradycji, jako doświadczenia które chroni nas przed powtarzaniem w kółko tych samych błędów; w wydaniu prawicowców sprowadza się to jednak do mówienia i robienia w kółko tego samego. Drugą stroną konserwatyzmu jest zachowawcze podejście do świata a nazywając rzecz po imieniu zamknięcie się na rzeczywistość. Towarzyszy temu ksenofobiczne podejście, brak akceptacji dla odmiennych stylów życia i zarazem skłonność do pouczania innych jak mają żyć. Prawicowe spojrzenie to spojrzenie nieufne wobec wszystkiego co inne.
Podobno Piłsudski powiedział kiedyś mniej więcej, że: „kto za młodu nie był lewicowcem ten na starość będzie starą świnią”. Otóż prawicowy pogląd na świat kojarzy mi się właśnie ze starością umysłu, przekonaniem, że wszystko już wiemy i nic już naszych poglądów nie zmieni. Tym bardziej przykre gdy spotyka to ludzi młodych. Nie jest za pewnie przypadkiem, że większość naukowców ma poglądy lewicowe. Każdy badacz powinien być bowiem gotów by nieustannie weryfikować wcześniejsze tezy, kierując się wyłącznie dowodami a nie swoim przywiązaniem do nich. Konserwatywnie ukształtowany umysł wprost przeciwnie odczuwa raczej potrzebę by utwierdzać się we własnych przekonaniach.
Mój umysł zaś (jak i serce) wykazują wrażliwość lewicową, pojmowaną jako troskę o dobro słabszych. Chodzi przede wszystkim o wykluczonych społecznie, mniejszości, niepełnosprawnych. Nie oznacza to idealizowania tych grup czy cackania się jak z jajkami. Każdy musi starać się stanąć o własnych siłach, litość jest zbyteczna i urąga ludzkiej godności. Rolą państwa jest przeciwdziałanie nierównościom społecznym i egoizmom grup silniejszych, niestety bywa odwrotnie.
Człowiek jest istotą społeczną lub zwierzęciem stadnym, jak kto woli, nie wolno nikomu zapominać, że nie żyje sam. Dlatego wszelkie uprzedzenia należy wykorzeniać i nienawiści nie pielęgnować; te rzeczy były dobre gdy ludzie żyli w plemionach i walczyli o terytoria łowieckie.

Gdy zaczniemy szanować prawa wszystkich bez wyjątków i marginalizowania, można będzie powiedzieć, że jako społeczeństwo dojrzeliśmy do demokracji, ale czy nasi politycy sami wpierw do niej dojrzeją? Śmiem wątpić. Przedziwna światowa tendencja dążenia partii politycznych do centrum spowodowała, że upodobniły się one do siebie (przy tym nawet lewica przyjęła wolnorynkowe doktryny, tak szkodliwe dla ubogich!). Konsekwencją była narastająca frustracja wyborców wobec praktycznego braku wyboru. By ją rozładować największe partie obróciły się w kierunku mediów masowych, z którymi utworzyły sojusz, tworząc coś co nazywamy postpolityką lub telepolityką. Dzisiaj żaden szanujący się polityk nie wypowie się na ważny temat społeczny bez uprzedniego oglądnięcia się na słupki sondaży opinii publicznej, komisje sejmowe nie chcą debatować bez włączonych kamer, posłowie celowo gadają głupoty w nadziei, że zacytują ich w mediach, konkurencja jest jednak duża.
Nikt dzisiaj nie traktuje poważnie programów. Przykładowo, choć miażdżąca większość społeczeństwa popiera egalitaryzm i redystrybucję dochodów, w sondażach popularności wciąż utrzymuje się Platforma Obywatelska, w której programie pojęcie równych szans ogranicza się do równości wobec prawa, gdyż jakakolwiek pomoc instytucjonalna narusza podobno wolność jednostki! A nadzieja na zmniejszenie ostrego kontrastu pomiędzy dochodami najwyższymi a najniższymi omal nie poszła z dymem razem z ustawą kominową.
Co to ma wspólnego z demokracją? Dokładnie nic i do tego właśnie zmierzam. Władza legitymuje się mandatem uzyskanym głosami wyborców, ale wpływ ludu kończy się praktycznie wraz z wrzuceniem kartki do urny wyborczej. Programy i obietnice przedstawione nam przed wyborami idą w odstawkę wraz momentem zderzenia się nieprzygotowanych do rządzenia polityków z realiami. Jeżeli poczujemy się oszukani niespełnionymi obietnicami, możemy co najwyżej zaciskać pięści i zgrzytać zębami do czasu następnych wyborów (do których kampania zaczyna się zwykle gdzieś w połowie kadencji). Taką mamy dzisiaj (tele)demokrację.

poniedziałek, 2 marca 2009

Człowiek, to brzmi dumnie: podpunkt 9

Dziś zajmę się miejscem człowieka w świecie zwierząt. Generalnie człowiek od innych zwierząt różni się budową swojego mózgu. Jego kora mózgowa składa się bowiem w 90% z kory nowej, odpowiadającej za podejmowanie decyzji, wyższe emocje, kombinacje, przekręty, matactwa, manipulacje i swobodne myślenie. Pozostałą część kory zajmuje układ limbiczny, odpowiadający za proste emocje i popędy. U kręgowców niższych kora nowa nie występuje; mają ją niektóre gady i prawie wszystkie ssaki, jednakże tylko u człowieka przyjmuje takie rozmiary.
Nie istnieje nigdzie jakaś magiczna granica pomiędzy zwierzętami a ludźmi, których to te pierwsze nie mogłyby kiedyś przekroczyć w toku ewolucji, choć gatunek homo sapiens za pewnie do tego nie dopuści dopóki istnieje na tej planecie. Należy się liczyć z tym, że nasza cywilizacja upadnie a jej miejsce zajmie cywilizacja małp, chomików czy też krewetek, choćby za milion lat; nie byłoby to nic nadzwyczajnego. Dziwi natomiast jak daleko sięga wzrok ludzi, którzy poszukują innych inteligentnych form życia, gdzieś poza Ziemią, kiedy to równie dobrze od rzeczy nieznanych może nas dzielić przestrzeń jak i czas.

Nie jestem ekspertem od świata zwierząt , jednakże by przyjąć do wiadomości pewne fakty trzeba wpierw pozbyć się uprzedzeń. Choć pierwsze prace na temat zoologii autorstwa Arystotelesa datuje się na IV w. p.n.e. zwierzętom uparcie odmawiano wielu cech uznawanych za 'ludzkie' aż do wieku XX, gdy wykonano wiele przełomowych eksperymentów. Łatwo można powtórzyć doświadczenie pokazujące, że szympansy są świadome samych siebie; do dziś większość przypisuje tą zdolność wyłącznie gatunkowi homo sapiens. Naukowcy postawili wyposażyć pomieszczenie w którym przetrzymywali grupę szympansów w wielkie lustro. Małpy jak to małpy zaczęły robić przed lustrem małpie miny, zabawa była przednia, zwłaszcza że nie miały będąc w zamknięciu nic innego do roboty. W nocy badacze zakradli się do małpiego azylu i delikatnie, nie budząc szympansów namalowali wszystkim kropki na czołach. Rano małpy udały się jak każdego dnia przed lustro. Ujrzawszy swoje odbicia zakrzyknęły ze zdumienia, po czym każda bez wyjątku sięgnęła palcem do SWOJEGO czoła, do miejsca gdzie kropka się znajdowała w celu tejże kropki zmazania, gdyż szpeciły one małpie oblicza. Czyniąc ten gest potwierdziły jednoznacznie, że utożsamiają odbicie w lustrze z własną osobą, a tym samym posiadają świadomość samych siebie.
Chciałbym tu zaznaczyć jedną rzecz. Otóż żaden spośród niezbędnych w wyżej wymienionym eksperymencie elementów nie był zdobyczą XX wieku, lustro, barwniki, szympansy czy metodologia naukowa. Bariera tkwiła w ludzkich umysłach, w przekonaniu o wyższości człowieka nad zwierzętami, którą to uważano za oczywistą i niepodważalną. Spory w tym udział miała filozofia starożytnych greckich myślicieli. Idea platonizmu, że jedynie człowiek posiada duszę została później przejęta i rozwinięta przez chrześcijaństwo. Ten humanistyczny szowinizm trwał przez dwa tysiąclecia, by wreszcie zostać obalonym przez empiryczne badania, których przeprowadzenie nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie zmiana mentalności i zmniejszenie roli religii w życiu społecznym. Naukowcy, podobnie jak większość ludzi, mają swoje uprzedzenia i poglądy; nie sposób wymagać od nich by na wszystkie sprawy patrzyli wyłącznie chłodnym okiem , pozbawionym emocji.
Nie wolno zapominać na potrzeby porównań z innymi gatunkami, że ludzie często postępują niezbyt inteligentnie, podcinając gałęzie na których siedzą, bądź mordując siebie nawzajem bez istotnej przyczyny (jakby jakakolwiek mogłaby to usprawiedliwić). To nie zwierzęta wymyśliły wojny światowe, broń jądrową czy też komory gazowe. Nie były na to za pewnie dość inteligentne.

Temat powróci gdy będę omawiał książkę Johna Gray'a „Słomiane psy: myśli o ludziach i innych zwierzętach”; gwarantuję, że zdanie „człowiek to brzmi dumnie” nie przejdzie wam po tym tak łatwo przez gardło.

niedziela, 1 marca 2009

Co ze mną będzie gdy mnie nie będzie - o życiu po życiu: podpunkt 8

Po uznaniu nie istnienia Boga za fakt należy konsekwentnie zakwestionować istnienie duszy ludzkiej. Zważywszy, że pociąga to za sobą konieczność pogodzenia się ze śmiercią jako definitywnym końcem własnego życia, nie jest to takie proste. Mało kto się do tego przyzna ale jestem niemal pewien, że wyłącznie obietnica życia pozagrobowego trzyma wielu ludzi przy wierze. Jakże straszna jest myśl, że nadejdzie dzień kiedy nić naszego istnienia zostanie przerwana po czym nie nastanie nic! Tak naprawdę straszniejszy jest jedynie lęk przed wiecznym ogniem, który przeżywa część wierzących tuż przed śmiercią.

Nie znaczy to jednak, że nie da się pogodzić ze śmiercią jako ostatecznym końcem wszystkiego. By to unaocznić przytoczę fragment eseju-deklaracji pt. „W co wierzę” autorstwa Bertranda Russela: „Wierzę w to, że gdy umrę, zgniję i nic nie pozostanie z mojego ego. Nie jestem już młody i kocham życie, ale uznałbym, że wart jestem tylko wzgardy, gdybym drżał z lęku na myśl o nieistnieniu. Każde szczęście dlatego jest prawdziwym szczęściem, bo kiedyś musi się skończyć, a miłość i myśl ludzka nie tracą nic ze swej wartości przeto, że nie mogą trwać wiecznie. Wielu ludzi z dumą narodziło się na szafocie, czyż ta sama duma nie powinna nauczyć nas, jak godnie myśleć o miejscu człowieka we Wszechświecie. Nawet bowiem jeśli otworzenie okna nauki w pierwszym momencie sprowadza na nas dreszcz, wywiewając przytulne herbaciane ciepełko tradycyjnych ludzkich mitów, to wystarczy łyk świeżego powietrza, by poczuć chwałę wielkich otwartych przestrzeni.”

Jakaż jednak jest w takim razie sprawiedliwość na świecie? Nie każdemu jest dane dość czasu by zdążył wejść na teren otwartych przestrzeni. Nie każdy dostaje szansę, nie każdy ją wykorzystuje; czyż nie jest dość starych a głupich? Ale nie jest to wciąż argumentem za istnieniem duszy. Niemożność pogodzenia się z rzeczywistością nie jest argumentem. Przytulne ciepełko tradycyjnych ludzkich mitów jest jak rodzinne gniazdo, które trzeba opuścić by stanąć o własnych siłach i wreszcie naprawdę dorosnąć, choć pierwsze kroki bywają trudne.

Zabrzmiałem pewnie ponuro, ale mam coś na pocieszenie i nie jest to głodny kawałek bynajmniej.
Przedstawię bowiem teraz uproszczoną wersję pewnej świeckiej teorii eschatologicznej.
Teoria ta zakłada, że moc obliczeniowa komputerów będzie rosnąć niemal w nieskończoność. Gdy już uda się skonstruować działające komputery kwantowe, prawdopodobnie nie będzie żadnych ograniczeń by zwiększać ich moc, np. łącząc kolejne w coraz większą sieć, tyle że na miejsce dzisiejszego superkomputera krzemowego można by upchnąć niewyobrażalną ilość kwantowych jednostek centralnych.
Trzeba również założyć, że dokładność i precyzja urządzeń pomiarowych również będzie rosnąć. W tym przypadku wystarczy by można było z pełną dokładnością podać miejsce położenia i rodzaj każdej cząsteczki z jakiej składa się kula ziemska, by stworzyć jeden i kompletny obraz całej planety w tym samym czasie i przekazać te dane do pamięci naszego super-nieskończenie potężnego komputera. Zadaniem maszyny byłoby na podstawie ówczesnych doskonałych teorii fizyki i dostarczonych danych dokonać symulacji wstecznej i krok po kroku odtworzyć całą historię, tak jakbyśmy przewijali starą kastę VHS, wstecz. Po drodze komputer wyłapałby wszystkich ludzi, będących na moment przed śmiercią i metodą kopiuj + wklej umieścił w wirtualnym świecie. Odpowiedź na pytanie kogo gdzie wkleić i jakie mu przydzielić konto (administrator? użytkownik z ograniczonymi uprawnieniami?) pozostawiam naszym łebskim mam nadzieję potomkom.
Teoria wygląda może na hard science-fiction ale każdy jej element jest teoretycznie możliwy do spełnienia. Nie sposób określić ile czasu będzie potrzeba by technika osiągnęła dostatecznie wysoki poziom by dokonać takiego techno-wskrzeszenia (być może kiedyś powstanie prostsza metoda precyzyjnego odczytania przeszłości). Dla trupa jednak milion lat upływa tak samo długo jak tysiąc czy sto, ważne by ludzie się nie powybijali zanim się odrodzą. W zasadzie nie mam obaw, że społeczeństwo dysponujące taką techniką nie czułoby się moralnie zobligowane wobec swoich przodków. Nie ma człowieka, który nie zawdzięczałby wszystkiego co ma ludziom żyjącym kiedyś tam.
Przed śmiercią należałoby jednak otrząść się z głupich nadziei, by wieczną pustkę przyjąć z godnością (bądź wywrzeć odpowiednie wrażenie na tych po drugiej stronie).

sobota, 28 lutego 2009

Święty za życia - Polak, który został papieżem: podpunkt 7

Tematem dzisiejszego posta będzie Polak, który został papieżem; zmarły 2 kwietnia 2005 roku Jan Paweł II. Bez zbędnego przedłużania powiem, że bałwochwalczego stosunku Polaków wobec "naszego" papieża nie podzielam. Odwrotnie, uważam, że osoba której leży na sercu dobro gejowskiego środowiska, pozytywnego stosunku wobec tej postaci mieć nie może.
Stosunek do najbardziej charakterystycznego wytworu filozofii Jana Pawła II o największej sile rażenia czyli koncepcji 'cywilizacji śmierci' już na tym blogu w istocie wyraziłem. Podstawowymi jej składnikami mają być bowiem homoseksualizm, aborcja i eutanazja; o czym w zasadzie wie dzisiaj każde dziecko. Sam autorytet papieża wystarczał by Polacy spijali z jego ust każde słowo, stało się więc wielkie nieszczęście, że tak wyrazista idea jego autorstwa podparła już wcześniej silnie zakorzenione przekonania. Mit o nieomylności papieża, zbudowany na oficjalnym dogmacie dał przyczynę do zakonserwowania złowrogiej 'cywilizacji śmierci' i strachu przed nią w wielu umysłach.
To po pierwsze. Równie poważny zarzut mam wobec kierunku reform jaki obrał papież dla kościoła katolickiego już od początku swojego pontyfikatu. W praktyce oznaczały one zastopowanie realizacji postanowień II Soboru Watykańskiego. To Jan Paweł II odpowiada za powstrzymanie dyskusji nad złagodzeniem stosunku kościoła wobec homoseksualizmu (trudno sobie wyobrazić teraz, że w tamtym okresie toczyła się dyskusja nad kapłaństwem kobiet). Ostry zakaz święcenia osób o „obiektywnie nieuporządkowanych skłonnościach” został wydany jeszcze za czasów jego urzędowania. Dziwne fragmenty katechizmu katolickiego taki jak cytowany powyżej zostały dopisane kilka lat wcześniej.

9 lipca roku 2000 Jan Paweł II odwiedził w ramach Jubileuszu Więźniów rzymski zakład karny „Regina Coeli”. Podczas kazania papież podkreślił potrzebę przemiany wewnętrznej. Osadzony zastanawiając się nad własnym życiem, miał ulegać stopniowej przemianie by w końcu stać się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Przed odlotem do gniazda zaapelował o skrócenie kary wszystkim więźniom.
Tego samego dnia odbywała się w Rzymie parada gejowska. Kilka godzin po wizycie w więzieniu, papa potępił wszystkich uczestników parady podczas niedzielnej modlitwy Anioł Pański. Przesłanie rozpoczął słowami: „Muszę wreszcie wspomnieć o dobrze znanych manifestacjach, jakie odbyły się w Rzymie w minionych dniach. W imieniu Kościoła Rzymu nie mogę nie wyrazić rozgoryczenia z powodu afrontu uczynionego Wielkiemu Jubileuszowi Roku 2000 oraz wartościom chrześcijańskim Miasta, tak drogiego sercu katolików na świecie. Kościół nie może przemilczeć prawdy, gdyż okazałby się mniej wierny Bogu Stwórcy i nie pomagałby w rozpoznaniu tego, co dobre, i tego, co złe”. Praktycznie pokazał tym samym gejom miejsce jakie zajmują w katolickim systemie moralnym, to jest daleko za osadzonymi przestępcami, co do których jednak istnieje jeszcze nadzieja.

Za niewątpliwy sukces pontyfikatu Jana Pawła II uważa się dialog ekumeniczny, tkwiący jednak w chwili obecnej w martwym punkcie. W trakcie osławionych spotkań modlitewnych duchowni, wraz z wiernymi i tak modlili się w swoich kościołach; prawosławni w swoich, luteranie swoich, Żydzi w synagogach. Nie jest to dziwne, nawet odłamy tej samej religii trudno pogodzić ze sobą bez pominięcia podstawowych założeń tychże. „Trudno pogodzić” jest w tym przypadku skrajnym eufemizem. Wynika to z samej istoty religii, służącej wyłącznie interesom grupy wyznawców skupionych wokół wspólnoty.

Najbardziej szkodliwą w skutkach dla kościoła katolickiego decyzją w ogóle było być może przywrócenie ekskomunik dla teologów, których myśli wydają się hierarchom zbyt kontrowersyjne lub wręcz heretyckie. W praktyce oznacza to zastój ideowy kościoła a raczej jego zakonserwowanie. Przykładowo zakazem wykładania teologii objął papież jednego z najwybitniejszych teologów XX wieku, Hansa Künga, niezwykle aktywnego podczas II Soboru Watykańskiego. Naturalnym kontynuatorem konserwatywnej polityki papieża Polaka jest Benedykt XVI, którego ostatnich poczynań komentować nie będę, wszyscy mają je z pewnością świeżo w pamięci.

By było jasne, dobro jakiegokolwiek kościoła mam absolutnie gdzieś; jedyne dobro jakie mam na uwadze to dobro własne i dobro słabszych. Strefa sacrum przestanie mnie interesować kiedy duchowni zajmą się faktycznie zbawieniem itd zamiast w kółko uprawiać biznes i politykę. W takie bajki oczywiście nie wierzę

piątek, 27 lutego 2009

Odpowiedzialność za życie i śmierć - o aborcji i eutanazji: podpunkty 5 i 6

Będzie krótko, bo temat rozwałkowany, nowej interpretacji nie wnoszę, tematów również nie wyczerpuję, dokonuję jedynie zarysu, zgodnie z zapowiedzią.

5. Prawo do aborcji popieram. Nie oznacza to, że jestem za aborcją. Błąd, niejedyny, „zwolenników życia” polega na przypisaniu swoim antagonistom morderczych intencji. Wynika to wyłącznie z zaślepienia i ograniczenia umysłowego samozwańczych obrońców zarodków.
Prawdziwą intencją obrońców praw kobiet jest by aborcji było jak najmniej, bo są tylko ostatecznością. Niechcianą ciążę usuwa się, podobnie jak raka (wbrew pozorom porównanie uprawnione patrz: pod tym adresem). Ogromna niesprawiedliwość spada na kobietę, która ponosi pełnię konsekwencji za dosłownie chwilę nieuwagi, gdy odpowiedzialność mężczyzny jest co najmniej równa połowie. W tym miejscu wytknę religijnie nawiedzonym niekonsekwencję, gdy z dużą skutecznością blokują edukację seksualną w szkołach, zarazem blokując możliwość skutecznego nauczania metod antykoncepcji i asertywności. Jedyne znane i skuteczne metody antykoncepcji uznali oni za nienaturalne, choć swą naturalnością nie ustępują paście chroniącej zęby przed próchnicą. Razi to szczególnie, gdyż to właśnie antykoncepcja mogłaby uchronić bezcenne zarodki przed spłukaniem w muszli klozetowej w mrocznych czeluściach podziemnego punktu aborcyjnego.


6. Zakaz eutanazji również uważam za nieludzki. Usypiając śmiertelnie chore lub ranione zwierzęta tłumaczymy się, że robimy to z litości, przyspieszając to co nieuchronne w najbliższym czasie, kończymy bezsensowne cierpienia. Analogiczną argumentację w przypadku ludzi uznaje się już powszechnie za nie do przyjęcia. Uzasadnienie brzmi mniej więcej, że to Bóg a nie człowiek decyduje o życiu i śmierci. W mojej logice argument ten jest niespójny wewnętrznie, bowiem dla wszechmocnego Boga byłoby pestką zgruchotać rękę wyciągniętą w kierunku wtyczki do respiratora, gdy planuje by przedłużyć wegetację nieszczęśnika, bądź pozwoli wyłączyć maszynę, gdy uzna, że osobnika dość już został pokarany. Jest przecież Panem Życia i Śmierci. Gdyby w tym zakresie przypuścić, że prymat ma wolna wola człowieka, więc Bóg nie może ingerować, należy przystąpić do głosowania nad ustawą o zalegalizowaniu eutanazji zgodnie z wolną wolą parlamentarzystów. (Problematyka nie dotyczy wyłącznie Polski, więc ma to sens w innych krajach).

Nadmienię, że wiara w cudowne uzdrowienia dzięki modlitwom nosi znamiona myślenia magicznego, z gruntu pogańskiego. Na zakończenie tego tematu muszę jeszcze napisać o jednej istotnej rzeczy. Otóż uważam, że ludziom skłonnym do potępiania w czambuł eutanazji brakuje często wiedzy, empatii i wyobraźni by pojąć jak wielki ból i upokorzenie dotykają nieuleczalnie chorych w szpitalach i hospicjach. Nie mają nawet przybliżonego obrazu chorób, urazów i zwyrodnień z katalogu ludzkich nieszczęść. Jeżeli taką wiedzę jednak posiadają, nie widzę żadnego usprawiedliwienia dla ich głupoty.